czwartek, 25 lutego 2016

Język niemiecki od kuchni

Wspominałem, że pracuję w kuchni? Owszem, przed chwilą, w poprzednim zdaniu.
Od razu zaznaczam, że to co mówią o kucharzach (praca czysta, głodny nie chodzi) w moim przypadku nie zgadza się w najmniejszym stopniu. Nie przytyłem a czyste ubrania robocze mam przez jakieś pół godziny pracy, potem pojawiają się plamki, plamy i zacieki. Sadza, sok z owoców i warzyw, inne substancje pochodzenia gastronomicznego czepiają się mnie nadzwyczaj chętnie. Nie przytyłem od dobrych dwóch lat też ani grama i nie wynoszę do domu zup wiadrami (może dlatego bilans wagi się nie zmienia? Muszę to rozważyć w wolnej chwili...). Ale nie o tym.
Kuchnia w zakładzie o charakterze zamkniętym, konkretnie przedszkole. Jesteśmy jednak otwarci na niedużą grupę klientów zewnętrznych, przeważnie emerytów. Niektórzy klienci zadowoleni z obsługi (a może powodowani powszechnym obyczajem?) raz na jakiś czas pozostawiają drobne dowody wdzięczności. Kawa, słodycze, piwo. Banalne ale miłe i niezbędne do życia gesty sympatii. Pewna nowa klientka przebiła jednak wszystkich innych. Dzieli się wiedzą. Jest nauczycielką języka niemieckiego a każda jej wizyta w kuchni owocuje kolejną, krótką lekcją. Słówka, zwroty, powiedzonka... Wygląda na to, że mam szansę, zupełnie niechcący nauczyć się języka, którego dotychczas unikałem jak ognia. Kto wie czy w bliżej nieokreślonej przyszłości umiejętność porozumienia się z uchodźcami znad Łaby i Renu nie okaże się przydatna?
Dają to bierz, to jest dobra maksyma a okazja czyni uczniem

Auf Wiedersehen und bis Montag!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz